Obywatel innego świata. Trylogia strachu i nadziei

O ostatnich pracach Christopha Schlingensiefa
von Florian Malzacher

In: Christoph Schlingensief. Sztuka bez granic. Hg. Tara Forrest, Anna Teresa Scheer. Poznan & Krakow: Fundacja Malta & Ha!art, 2011. 233-271.


Choroba jest nocną półkulą życia, naszym bardziej uciążliwym obywatelstwem. Od dnia narodzin każdy z nas posiada jakby dwa paszporty — przynależy zarówno do świata zdrowych, jak i do świata chorych. I choć wszyscy wolimy przyznawać się tylko do lepszego z tych światów, prędzej czy później, choćby na krótko, musimy uznać również nasz związek i z tym drugim. Susan Sontag1

Najbardziej niepokojące jest chyba to, że nawet choroba nowotworowa Christopha Schlingensiefa jest w pewnym sensie narracyjnie uzasadniona, tak jakby życie i śmierć wymagały jakiegokolwiek usprawiedliwienia. Możemy snuć opowieść o naszym życiu wstecz — wtedy, z perspektywy czasu, dawno podjęte decyzje wydają się nieuniknione, zbiegi okoliczności całkiem prawdopodobne, a wyroki opatrzności zrozumiałe. Tak jak romantycy wierzyli, że choroba i przedwczesna śmierć to skutek poetyckiej wrażliwości, tak i my dopatrujemy się w życiorysach sławnych ludzi wewnętrznej logiki, pewnej dramaturgii; nie chcemy odczytywać ich losów jako dzieła przypadku.

Schlingensief, będący neoromantykiem, w ten właśnie sposób opowiadał swoje życie, zarówno poprzez swe dzieła, jak i w wywiadach — jako historię ostatecznie spójną, choć prowadzoną poplątanymi ścieżkami. W swojej działalności scenicznej opowieść tę rozwijał, a jej zasięg poszerzał poprzez wtargnięcia w przestrzeń publiczną. Media chętnie podjęły ten wątek i przedstawiają jego życie tak, jakby było powieścią. A ponieważ Schlingensief i jego otoczenie mają skłonność do podbijania tonu, nawet bardziej niż trochę, efektem jest forsowanie granicy pomiędzy życiem a sztuką. Mogliśmy przyjrzeć się temu w 2004 roku (jeśli nie wcześniej) w inscenizacji Parsifala w Bayreuth.

Jeżeli artysta i jego egzegeci stawiają znak równości pomiędzy tym, co leży po obu stronach tej granicy, czyż nie jest tak, że to właśnie życie artysty pisane jest przez jego własne dzieło? Że życie rządzi się, jakże pożądaną (bo wiarygodną, bo piękną i estetyczną) logiką? W pewnym momencie zaczęło się wydawać, że życie to nie jest relacjonowane z perspektywy czasu, lecz opowiadane z wyprzedzeniem, jak powieść w odcinkach czy film. Albo, cytując fragment inscenizacji Schlingensiefa z 2008 roku, Eine Kirche der Angst vor dem Fremden in mir (Kościół strachu przed obcym we mnie):

  1. S. Sontag, Choroba jako metafora, [w:] Susan Sontag, Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory, przeł. J. Anders, PIW, Warszawa 1999, s. 7.

Czy jesteśmy może kłamstwem? Czy jesteśmy filmem, który trwa zaledwie chwilę? Czy jesteśmy rojeniami szaleńca? Błędem wydruku? Przeczuciem? Tym obrazem, który powstaje w wyobraźni znacznie wcześniej niż zachodzą zdarzenia, za pośrednictwem których bierzemy udział w życiu? […] Czy jesteśmy tym, co jeszcze się nie wydarzyło?2

Parsifal jest ostatnią operą Wagnera, jego artystycznym i ideowym dziedzictwem, przesyconym motywami religijnymi, od objawienia monstrancji po eucharystię. Schlingensief, którego, ku wielkiemu zaskoczeniu, zaangażowano na reżysera nowej inscenizacji tej opery, raz po raz porównywany był do jej tytułowego bohatera3. Z jednej strony Parsifal, „czysty głupiec”, germańska figura odkupiciela, który zbawia świat poprzez miłosierdzie, z drugiej Schlingensief, w którego dziele miłosierdzie i odkupienie zawsze były wątkami kluczowymi, choć często opacznie pojmowanymi jako wyraz ironii — walczący, pozornie naiwnie, z wiatrakami. Albo z Klingsorem.

Historia Parsifala wkrótce miała zyskać jeszcze szerszy oddźwięk z powodu sytuacji, w jakiej znalazł się artysta. Nawet w wypadku Schlingensiefa, który wykonał tyle zdumiewających, acz przekonujących wolt artystycznych, trudno było sobie wyobrazić, co nastąpi po tak wielkim osiągnięciu, jakim był spektakl w Festspielhaus w Bayreuth. Ten enfant terrible, twórca filmów klasy C, skandalizujący performer i prowokator telewizyjny, wdarł się do bastionu kultury mieszczańskiej. Trudno chyba wyobrazić sobie dla artysty bardziej szanowaną i pożądaną pozycję, niż ta, którą osiągnął Schlingensief. Historia jego życia wydawała się dopełniona. Lecz katharsis musi nastąpić i sam Schlingensief nie oparł się pokusie myślenia o przedwczesnej śmierci, która rzuciłaby szlachetne światło na jego życie i sztukę. Wielokrotnie wspominał, że po zakończeniu pracy nad Parsifalem może umrzeć4.

  1. W Eine Kirche der Angst Mira Partecke cytuje Salvadora Elizondo w skróconej i zmienionej formie. Autor tekstu jest autorem wszystkich przekładów z niemieckiego na angielski chyba, że podane jest nazwisko innego tłumacza. Podstawę przekładu na język polski stanowi wersja angielska.
  2. Np. Peter Michalzik w dzienniku „Frankfurter Rundschau” (17 Lipca 2004): „Kiedy po raz pierw- szy usłyszałem, że Schlingensief, ten czysty głupiec, pracuje nad Parsifalem, pomyślałem: idealnie do niego pasuje”.
  3. Zob. uwagi Schlingensiefa w wywiadzie dla dziennika „Der Tagesspiegel” (26 lipca 2004): „Jestem przekonany, że po Parsifalu dostanę raka, tak jak Heiner Müller” lub we „Frankfurter Rundschau” (17 lipca 2004): „Wzrusza mnie to, że Parsifal był wagnerowskim pożegnaniem ze światem. Gdzieś głęboko w duszy wyobrażam sobie, że to moje pożegnalne dzieło. […] Odnoszę
    wrażenie, że wszystko sprowadza się do Parsifala. Często myślę, że pewnie po Parsifalu zachoruję na raka, dostanę wylewu albo będę miał wypadek”.